piątek, 27 lipca 2012

Na celowniku Muzycznego Wyjadacza - młody narybek polskiej alternatywy

Witam was wszystkich ponownie ! Temat polskich młodych zespołów okazał się na tyle intrygujący dla mnie, że zgrzeszyłbym, gdybym wam nie przedstawił wielkiego potencjału dla przyszłości polskiego rynku muzycznego ;]. Nazwy tych zespołów często mają nazwy mało nawiązujące do tematyki ich dorobku muzycznego, ale za to bardzo kreatywne pod względem tworzenia nowych, wyszukanych tekstów. Gdyby któryś ze starych wyjadaczy usłyszałby ich choćby raz, doceniłby z pewnością dobór muzyki, która jak na rock alternatywny reprezentuje wysoki poziom. Zespoły o których zaraz będę pisał borykają się z małą rozchwytywalnością przez potencjalnych odbiorców ich muzyki. Dlatego Program trzeci Polskiego Radia zaprasza do siebie takie zespoły, aby przysłowiowo mówiąc, nie rzucały się na głęboką wodę polskiego rynku muzycznego, tylko mogły zostać mocniej rozpoznawalne przez rzeszy słuchaczy radia. I chwała im za to, ponieważ takie inicjatywy powinny zasługiwać na płacenie abonamentu i nie idzie on z pewnościa na marne. Ale nie bawmy się w propagandę bo alternatywa czeka na Wielki Potop młodego narybku !!!

Afro Kolektyw

Zespół ten działa już od 1999 roku i pochodzi z Warszawy. Początkowo zespół opierał swoje albumy na połączeniu dość dobrze wyszukanych tekstów hip-hopowych z acid jazzem, co było dość dobre ilościowo, ale nie jakościowo. Słuchając utworów z tego okresu ich działalności można pomyśleć, że muzyka jest tutaj traktowana trochę po macoszemu. Trochę elektronicznego beatu, saxofonu i basu spokojnie zapewniało im dobry akompaniament do wokalu. Ale było to raczej rozwiązanie na krótszą metę. 


W pewnym momencie Afro kolektyw poczuł przełom i fachowo rzecz biorąc, dokonał zwrotu stylistycznego w swojej działalności. Rapowo-jazzowe klimaty zamienił na beatlesowskie brzmienie, które pozwoliło na wykorzystanie pełnego potencjału wokalisty. Pomimo tego, że ich teksty często będąc niejednoznacznymi w interpretacji, nabierają jednak sensu przy rocku alternatywnym. Szczególnie zauważalne jest to na ich najnowszym krążku zatytułowanym Piosenki po polsku wydanym na początku tego roku. Zespół ten w mojej opinii dzięki tej przemianie trafił teraz na właściwy tor, po którym mogą się wspiąć na czołówki list przebojów (czego dokonali już dzięki piosence Niemęskie granie)




Radio Bagdad

A teraz przenosimy się do Gdańska, gdzie w 2004 roku powstał zespół o dość kontrowersyjnej nazwie. ponownie za sprawą radiowej trójki miałem okazję usłyszeć ich dorobek muzyczny. Był to dokładnie utwór Słodkie koktajle mołotowa. Słuchając go, przyrównałem melodię do zespołów z lat 80., które wtenczas debiutowały na scenie w Jarocinie jak np. Aya RL. Nie chodzi tutaj tylko o muzykę, ale również tematykę tekstów, jakie ma do zaoferowania dość młody zespół. Chłopaki z Radia Bagdad  często w swoich tekstach nawiązują do rewolucji, buntu wywołanego często niesprawiedliwością społeczną, czy tą wywołaną przez konflikty zbrojne. Stąd moje wcześniejsze przyrównanie do Jarocina, gdzie niejednokrotnie zespoły były ostro cenzurowane za wyrażanie swojego niezadowolenia z ówczesnego reżimu. Teraz jest to możliwe, dopuszczalne, a przede wszystkim jest to nadal aktualny temat do narzekań wielu ludzi.

                                       



Teledysk do wyżej udostępnionej piosenki A ja nie został nagrodzony na YACH Film Festiwal za najlepszy montaż. Radio Bagdad ma pod tym względem dość bardzo ciekawe i kreatywne pomysły i dzięki Bogu nie są ograniczeni kimkolwiek, kto by im narzucał swoje wytyczne.Jak widzicie każdy z przedstawionych zespołów ukazuje coś swojego, coś co ich odróżnia go od innych, często muzyków bez powołania i braku planów na siebie.

Luxtorpeda

Kolejnym punktem w poszukiwaniach młodych zespołów jest właśnie Luxtorpeda (nie mylić z najszybszym pociągiem w przedwojennej Polsce, śmigającym z Krakowa do Zakopca w 2 godziny 18 minut), która powstała w 2010 roku dzięki inicjatywie Roberta Friedricha, którego można było usłyszeć w Arce Noego, czy Acid Drinkers. Również reszta członków zespołu jest rozpoznawalna od dłuższego czasu na polskiej scenie muzycznej, jak np. wokalista Przemysław "Hans" Frencel ( Pięć Dwa Dębiec), czy perkusista Tomasz Krzyżaniak (Turbo i Armia). Szczerze powiedziawszy słuchając po raz pierwszy kawałek tytułem Autystyczny stwierdziłem, że mam do czynienia z czystą garażową napierdalanką, okraszoną dość szybkimi i nielogicznymi tekstami. Ale to były pochodne wnioski. Ów kawałek po dzień dzisiejszy trzyma się dobrze na liście przebojów radiowej Trójki. Ale gdyby popatrzyć na dorobek artystyczny Luxtorpedy z innej strony to przecież każdy z nas potrzebuje raz na pewny czas przełamać w sobie monotonię życia. My młodzi ludzie wykorzystujemy taką możliwość dosłownie garściami, a jednym ze sposobów jest skoczna i prostolinijna (najczęściej metalowa muzyka). Taka muzyka potrafi dać energię na cały tydzień harówki, co kiedyś uzyskiwano poprzez długonocne jam sessions w klubach i kawiarniach wielkich miast. Dlatego chociażby ten jeden raz należy się oddać w zbawienny wpływ rocka.



The Washing Machine

W końcu ostatni odcinek na naszej dość wyczerpującej wędrówce ;] - Łódź. The Washing Machine już od kilku dobrych lat próbuje podbić polską scenę muzyczną, jednakże w 2010 jako jedyny z polskich zespołów wziął udział w koncertach największych angielskich wytwórni, skąd wywieźli dość entuzjastyczne recenzje. Być może z tego powodu ich wszystkie teksty są napisane w języku angielskim. Jak wiadomo wyspiarski język od lat jest wręcz nieświadomą zarazą w jaką popadają polskie zespoły, psując sobie ogólny wizerunek ze strony wielu słuchaczy. Słuchając utworów tego zespołu mamy właśnie z tym przypadkiem do czynienia oko w oko. ich angielskie teksty niczym się nie wyróżniają, ukazują brak kreatywności ze strony twórcy, który często używa w piosenkach wypełniaczy w stylu lalalala i tym podobnych. To ukazuje nam, że mamy do czynienia z brakiem pomysłowości zespołu na to co chcą śpiewać. Jednakże jest tutaj druga strona metalu. Chłopaki z The Washing Machine przodują w graniu porządnego rocka z domieszką elektroniki (która jest tam wpleciona z umiarem jak np. w piosenkach Afro Kolektywu). Dzięki temu doceniono ich dorobek muzyczny, kiedy stworzyli ścieżkę dźwiękową do filmu Gabinet Doktora Caligari. 





Ale jest pewna recepta, która według mnie mogłaby ten utwór ukazać w nowym świetle, a zespół ten juz w tym kierunku raz podążył. Chodzi mi o ich występ na festiwalu w opolu, kiedy to w Debiutach zagrali własną wersję słynnego utworu Lady pank Kryzysowa narzeczona. Dzięki temu wielu potencjalnych słuchaczy i recenzentów mogło usłyszeć ten zespół po raz pierwszy śpiewający w języku polskim. Ten występ powinien ich skłonić do głębszych przemyśleń nad dalszą przyszłością zespołu, która wydaje się być świetlana.


Wnioski jakie nasuwają mi się po przedstawieniu tych czterech zespołów są jednoznaczne i raczej każdy z was będzie wysnuwał podobne. Powiem tak jak studzienka kanalizacyjna z nowej reklamy Toyoty: "Poczułem przełom" i widać już pierwsze efekty tego, jak rock alternatywny będzie się prężnie rozwijał w następnych latach działalności wyżej wymienionych zespołów ;].

A tutaj jeszcze udostępniam jeszcze jeden nawiązujący trochę do tematu, lecz dość kontrowersyjny ( ale prosty) utwór, który może wywoła u niektórych pewien niesmak, a może na chwilę rozśmieszy. Enjoy !




środa, 11 lipca 2012

David Gilmour - muzyczny wyjadacz wszech czasów


  Skończone liceum, zaliczona matura i Muzyczny Wyjadacz dalej może działać po prawie pięciomiesięcznej przerwie ! Niestety ta przerwa wywołała wielką wyrwę w statystykach, ale w najbliższym czasie będę usiłował ją załatać. 
   
Nie bez powodu nazwałem Davida Gilmoura mianem wyjadacza wszech czasów. Może być to zbyt mocne stwierdzenie, bo jest to moje osobiste zdanie, ale na pewno większość osób która przesłuchała choćby niektóre solówki i riffy w jego wykonaniu pod banderą Pink Floyd , przyzna mi stuprocentową rację. Wiele osób uważa, że podczas gdy Roger Waters był mózgiem zespołu, to David Gilmour był jego duszą i to chyba najlepiej oddaje słuszność mojego stwierdzenia.
   
To wszystko własnie spowodowało, że zgłębiłem się od pewnego czasu w dorobek solowy tego wspaniałego gitarzysty. Na pierwszy ogień poszedł jego pierwszy album który został nazwany jego imieniem i nazwiskiem. I okazał się on strzałem w dziesiątkę pod względem piosenek, które na tym albumie się znajdują. David Gilmour bardzo często w swoich piosenkach śpiewa o miłości, o czasach minionych jak również swych wspomnieniach. Może to wielu osobom przypominać współczesne piosenki w których miłość jest wytartym sloganem, a o przyjaźni czy jakichkolwiek innych uczuciach już szkoda gadać. Natomiast piosenki Gilmoura przypominają raczej piosenki tekstowo zbliżone raczej do tych śpiewanych chociażby przez Grzegorza Turnaua itp. Ale do tego dochodzi jego wręcz prostoliniowa a dająca wrażenie unikalnej technika grania. Gilmourowi wystarczą najprostsze chwyty na pierwszych progach oraz barowe żeby wyczarować piosenkę z prawdziwego zdarzenia. Do tego dorzućmy jego wokal i mamy idealny przepis na album. Piosenki na tym albumie odznaczają bardzo dużą prostotą co nie oznacza że jest to jakiś totalny szajs. W głównym planie gra zawsze ostra gitara połączona z basem czy to harmonijką ustną aż dochodzi do punktu kulminacyjnego i mamy solówkę pełną ekstazy i ciar na plecach. To brzmienie pozwoliło Davidowi zabłysnąć solowo na rynku muzycznym pomimo słabych not krytyków.



Z biegiem czasu wydane zostały kolejne albumy gitarzysty: About Face i On An Island. Pierwszy z nich w porównaniu do David Gilmour można porównać do płyty wydanej przez Erica Claptona zatytułowanej Pilgrim, która przez wielu została uznana jako długa i nudna. Ale był jeszcze jeden pewny, dość istotny mankament - wszystkie jej utwory zostały okaleczone elektronicznym beatem, który jest odwieczną zarazą czyhającą na rocka.. w About Face może nie wszystkie, ale większość utworów została właśnie w taki sposób okaleczona. Oczywiście, teksty i muzyka są w porządku. Album nawet otrzymał wyższe noty od poprzednika. W mojej opinii okazał się być gorszą odsłoną Davida Gilmoura.




A teraz kolej na On An Island. W mojej opinii ten album był pewnego rodzaju powrotem powrotem do korzeni, tylko że bardziej udoskonalonym i dopieszczonym. Takie utwory jak Castellorizon czy Then I Close My Eyes są kwitesencją twórczości Gilmoura, pokazują jego subtelność i zarówno rozległą paletę umiejętności. Natomiast reszta utworów, które również są na wysokim poziomie, mają bardzo ciekawe teksty. Jest to mianowicie wcześniej już wspomniane okresu jego młodości, zakochania, czy dzieciństwa. i nie są to teksty w stylu: zdradziłaś k.... mnie i cię zabiję za wszelką cenę, bo nie jest sztuką coś takiego napisać. Sztuką jest właśnie zaśpiewać o takich rzeczach z klasą, tak ażeby odbiorcę zainteresować. W porównaniu do David Gilmour, gdzie mamy czasem mocne rockowe brzmnienie, w On An Island mamy pomieszanie subtelności z melodyjnością i werwą. Nie ma możliwości, że zaśniemy przy tym tak jakbyśmy słuchali jazzu, ponieważ nadal mamy piękne solówki i wyszukane riffy w każdym utworze( a nawet możemy usłyszeć elementy podobne z piosenek Pink Floyd), co utwierdza nas, że mamy do czynienia z Davidem Gilmourem a nie na przykład ze śpiewem Diany Krall czy Melody Gardot.



Patrząc się na dorobek solowy Davida Gilmoura możemy stwierdzić jednoznacznie, że nie spoczął on po odejściu z Pink Floyd na laurach. Wręcz przeciwnie - w jego utworach możemy dostrzec wieczne eksperymentowanie i dążenie do perfekcji tak, aby swoich słuchaczy zaskakiwać coraz to lepszymi riffami czy solówkami. Każdy kto choćby raz się skusił na posłuchanie Pink Floydów, już nigdy nie będzie chciał słuchać niczego innego prócz finezji gitarowych muzycznego wyjadacza wszech czasów ;].