piątek, 27 lipca 2012

Na celowniku Muzycznego Wyjadacza - młody narybek polskiej alternatywy

Witam was wszystkich ponownie ! Temat polskich młodych zespołów okazał się na tyle intrygujący dla mnie, że zgrzeszyłbym, gdybym wam nie przedstawił wielkiego potencjału dla przyszłości polskiego rynku muzycznego ;]. Nazwy tych zespołów często mają nazwy mało nawiązujące do tematyki ich dorobku muzycznego, ale za to bardzo kreatywne pod względem tworzenia nowych, wyszukanych tekstów. Gdyby któryś ze starych wyjadaczy usłyszałby ich choćby raz, doceniłby z pewnością dobór muzyki, która jak na rock alternatywny reprezentuje wysoki poziom. Zespoły o których zaraz będę pisał borykają się z małą rozchwytywalnością przez potencjalnych odbiorców ich muzyki. Dlatego Program trzeci Polskiego Radia zaprasza do siebie takie zespoły, aby przysłowiowo mówiąc, nie rzucały się na głęboką wodę polskiego rynku muzycznego, tylko mogły zostać mocniej rozpoznawalne przez rzeszy słuchaczy radia. I chwała im za to, ponieważ takie inicjatywy powinny zasługiwać na płacenie abonamentu i nie idzie on z pewnościa na marne. Ale nie bawmy się w propagandę bo alternatywa czeka na Wielki Potop młodego narybku !!!

Afro Kolektyw

Zespół ten działa już od 1999 roku i pochodzi z Warszawy. Początkowo zespół opierał swoje albumy na połączeniu dość dobrze wyszukanych tekstów hip-hopowych z acid jazzem, co było dość dobre ilościowo, ale nie jakościowo. Słuchając utworów z tego okresu ich działalności można pomyśleć, że muzyka jest tutaj traktowana trochę po macoszemu. Trochę elektronicznego beatu, saxofonu i basu spokojnie zapewniało im dobry akompaniament do wokalu. Ale było to raczej rozwiązanie na krótszą metę. 


W pewnym momencie Afro kolektyw poczuł przełom i fachowo rzecz biorąc, dokonał zwrotu stylistycznego w swojej działalności. Rapowo-jazzowe klimaty zamienił na beatlesowskie brzmienie, które pozwoliło na wykorzystanie pełnego potencjału wokalisty. Pomimo tego, że ich teksty często będąc niejednoznacznymi w interpretacji, nabierają jednak sensu przy rocku alternatywnym. Szczególnie zauważalne jest to na ich najnowszym krążku zatytułowanym Piosenki po polsku wydanym na początku tego roku. Zespół ten w mojej opinii dzięki tej przemianie trafił teraz na właściwy tor, po którym mogą się wspiąć na czołówki list przebojów (czego dokonali już dzięki piosence Niemęskie granie)




Radio Bagdad

A teraz przenosimy się do Gdańska, gdzie w 2004 roku powstał zespół o dość kontrowersyjnej nazwie. ponownie za sprawą radiowej trójki miałem okazję usłyszeć ich dorobek muzyczny. Był to dokładnie utwór Słodkie koktajle mołotowa. Słuchając go, przyrównałem melodię do zespołów z lat 80., które wtenczas debiutowały na scenie w Jarocinie jak np. Aya RL. Nie chodzi tutaj tylko o muzykę, ale również tematykę tekstów, jakie ma do zaoferowania dość młody zespół. Chłopaki z Radia Bagdad  często w swoich tekstach nawiązują do rewolucji, buntu wywołanego często niesprawiedliwością społeczną, czy tą wywołaną przez konflikty zbrojne. Stąd moje wcześniejsze przyrównanie do Jarocina, gdzie niejednokrotnie zespoły były ostro cenzurowane za wyrażanie swojego niezadowolenia z ówczesnego reżimu. Teraz jest to możliwe, dopuszczalne, a przede wszystkim jest to nadal aktualny temat do narzekań wielu ludzi.

                                       



Teledysk do wyżej udostępnionej piosenki A ja nie został nagrodzony na YACH Film Festiwal za najlepszy montaż. Radio Bagdad ma pod tym względem dość bardzo ciekawe i kreatywne pomysły i dzięki Bogu nie są ograniczeni kimkolwiek, kto by im narzucał swoje wytyczne.Jak widzicie każdy z przedstawionych zespołów ukazuje coś swojego, coś co ich odróżnia go od innych, często muzyków bez powołania i braku planów na siebie.

Luxtorpeda

Kolejnym punktem w poszukiwaniach młodych zespołów jest właśnie Luxtorpeda (nie mylić z najszybszym pociągiem w przedwojennej Polsce, śmigającym z Krakowa do Zakopca w 2 godziny 18 minut), która powstała w 2010 roku dzięki inicjatywie Roberta Friedricha, którego można było usłyszeć w Arce Noego, czy Acid Drinkers. Również reszta członków zespołu jest rozpoznawalna od dłuższego czasu na polskiej scenie muzycznej, jak np. wokalista Przemysław "Hans" Frencel ( Pięć Dwa Dębiec), czy perkusista Tomasz Krzyżaniak (Turbo i Armia). Szczerze powiedziawszy słuchając po raz pierwszy kawałek tytułem Autystyczny stwierdziłem, że mam do czynienia z czystą garażową napierdalanką, okraszoną dość szybkimi i nielogicznymi tekstami. Ale to były pochodne wnioski. Ów kawałek po dzień dzisiejszy trzyma się dobrze na liście przebojów radiowej Trójki. Ale gdyby popatrzyć na dorobek artystyczny Luxtorpedy z innej strony to przecież każdy z nas potrzebuje raz na pewny czas przełamać w sobie monotonię życia. My młodzi ludzie wykorzystujemy taką możliwość dosłownie garściami, a jednym ze sposobów jest skoczna i prostolinijna (najczęściej metalowa muzyka). Taka muzyka potrafi dać energię na cały tydzień harówki, co kiedyś uzyskiwano poprzez długonocne jam sessions w klubach i kawiarniach wielkich miast. Dlatego chociażby ten jeden raz należy się oddać w zbawienny wpływ rocka.



The Washing Machine

W końcu ostatni odcinek na naszej dość wyczerpującej wędrówce ;] - Łódź. The Washing Machine już od kilku dobrych lat próbuje podbić polską scenę muzyczną, jednakże w 2010 jako jedyny z polskich zespołów wziął udział w koncertach największych angielskich wytwórni, skąd wywieźli dość entuzjastyczne recenzje. Być może z tego powodu ich wszystkie teksty są napisane w języku angielskim. Jak wiadomo wyspiarski język od lat jest wręcz nieświadomą zarazą w jaką popadają polskie zespoły, psując sobie ogólny wizerunek ze strony wielu słuchaczy. Słuchając utworów tego zespołu mamy właśnie z tym przypadkiem do czynienia oko w oko. ich angielskie teksty niczym się nie wyróżniają, ukazują brak kreatywności ze strony twórcy, który często używa w piosenkach wypełniaczy w stylu lalalala i tym podobnych. To ukazuje nam, że mamy do czynienia z brakiem pomysłowości zespołu na to co chcą śpiewać. Jednakże jest tutaj druga strona metalu. Chłopaki z The Washing Machine przodują w graniu porządnego rocka z domieszką elektroniki (która jest tam wpleciona z umiarem jak np. w piosenkach Afro Kolektywu). Dzięki temu doceniono ich dorobek muzyczny, kiedy stworzyli ścieżkę dźwiękową do filmu Gabinet Doktora Caligari. 





Ale jest pewna recepta, która według mnie mogłaby ten utwór ukazać w nowym świetle, a zespół ten juz w tym kierunku raz podążył. Chodzi mi o ich występ na festiwalu w opolu, kiedy to w Debiutach zagrali własną wersję słynnego utworu Lady pank Kryzysowa narzeczona. Dzięki temu wielu potencjalnych słuchaczy i recenzentów mogło usłyszeć ten zespół po raz pierwszy śpiewający w języku polskim. Ten występ powinien ich skłonić do głębszych przemyśleń nad dalszą przyszłością zespołu, która wydaje się być świetlana.


Wnioski jakie nasuwają mi się po przedstawieniu tych czterech zespołów są jednoznaczne i raczej każdy z was będzie wysnuwał podobne. Powiem tak jak studzienka kanalizacyjna z nowej reklamy Toyoty: "Poczułem przełom" i widać już pierwsze efekty tego, jak rock alternatywny będzie się prężnie rozwijał w następnych latach działalności wyżej wymienionych zespołów ;].

A tutaj jeszcze udostępniam jeszcze jeden nawiązujący trochę do tematu, lecz dość kontrowersyjny ( ale prosty) utwór, który może wywoła u niektórych pewien niesmak, a może na chwilę rozśmieszy. Enjoy !




środa, 11 lipca 2012

David Gilmour - muzyczny wyjadacz wszech czasów


  Skończone liceum, zaliczona matura i Muzyczny Wyjadacz dalej może działać po prawie pięciomiesięcznej przerwie ! Niestety ta przerwa wywołała wielką wyrwę w statystykach, ale w najbliższym czasie będę usiłował ją załatać. 
   
Nie bez powodu nazwałem Davida Gilmoura mianem wyjadacza wszech czasów. Może być to zbyt mocne stwierdzenie, bo jest to moje osobiste zdanie, ale na pewno większość osób która przesłuchała choćby niektóre solówki i riffy w jego wykonaniu pod banderą Pink Floyd , przyzna mi stuprocentową rację. Wiele osób uważa, że podczas gdy Roger Waters był mózgiem zespołu, to David Gilmour był jego duszą i to chyba najlepiej oddaje słuszność mojego stwierdzenia.
   
To wszystko własnie spowodowało, że zgłębiłem się od pewnego czasu w dorobek solowy tego wspaniałego gitarzysty. Na pierwszy ogień poszedł jego pierwszy album który został nazwany jego imieniem i nazwiskiem. I okazał się on strzałem w dziesiątkę pod względem piosenek, które na tym albumie się znajdują. David Gilmour bardzo często w swoich piosenkach śpiewa o miłości, o czasach minionych jak również swych wspomnieniach. Może to wielu osobom przypominać współczesne piosenki w których miłość jest wytartym sloganem, a o przyjaźni czy jakichkolwiek innych uczuciach już szkoda gadać. Natomiast piosenki Gilmoura przypominają raczej piosenki tekstowo zbliżone raczej do tych śpiewanych chociażby przez Grzegorza Turnaua itp. Ale do tego dochodzi jego wręcz prostoliniowa a dająca wrażenie unikalnej technika grania. Gilmourowi wystarczą najprostsze chwyty na pierwszych progach oraz barowe żeby wyczarować piosenkę z prawdziwego zdarzenia. Do tego dorzućmy jego wokal i mamy idealny przepis na album. Piosenki na tym albumie odznaczają bardzo dużą prostotą co nie oznacza że jest to jakiś totalny szajs. W głównym planie gra zawsze ostra gitara połączona z basem czy to harmonijką ustną aż dochodzi do punktu kulminacyjnego i mamy solówkę pełną ekstazy i ciar na plecach. To brzmienie pozwoliło Davidowi zabłysnąć solowo na rynku muzycznym pomimo słabych not krytyków.



Z biegiem czasu wydane zostały kolejne albumy gitarzysty: About Face i On An Island. Pierwszy z nich w porównaniu do David Gilmour można porównać do płyty wydanej przez Erica Claptona zatytułowanej Pilgrim, która przez wielu została uznana jako długa i nudna. Ale był jeszcze jeden pewny, dość istotny mankament - wszystkie jej utwory zostały okaleczone elektronicznym beatem, który jest odwieczną zarazą czyhającą na rocka.. w About Face może nie wszystkie, ale większość utworów została właśnie w taki sposób okaleczona. Oczywiście, teksty i muzyka są w porządku. Album nawet otrzymał wyższe noty od poprzednika. W mojej opinii okazał się być gorszą odsłoną Davida Gilmoura.




A teraz kolej na On An Island. W mojej opinii ten album był pewnego rodzaju powrotem powrotem do korzeni, tylko że bardziej udoskonalonym i dopieszczonym. Takie utwory jak Castellorizon czy Then I Close My Eyes są kwitesencją twórczości Gilmoura, pokazują jego subtelność i zarówno rozległą paletę umiejętności. Natomiast reszta utworów, które również są na wysokim poziomie, mają bardzo ciekawe teksty. Jest to mianowicie wcześniej już wspomniane okresu jego młodości, zakochania, czy dzieciństwa. i nie są to teksty w stylu: zdradziłaś k.... mnie i cię zabiję za wszelką cenę, bo nie jest sztuką coś takiego napisać. Sztuką jest właśnie zaśpiewać o takich rzeczach z klasą, tak ażeby odbiorcę zainteresować. W porównaniu do David Gilmour, gdzie mamy czasem mocne rockowe brzmnienie, w On An Island mamy pomieszanie subtelności z melodyjnością i werwą. Nie ma możliwości, że zaśniemy przy tym tak jakbyśmy słuchali jazzu, ponieważ nadal mamy piękne solówki i wyszukane riffy w każdym utworze( a nawet możemy usłyszeć elementy podobne z piosenek Pink Floyd), co utwierdza nas, że mamy do czynienia z Davidem Gilmourem a nie na przykład ze śpiewem Diany Krall czy Melody Gardot.



Patrząc się na dorobek solowy Davida Gilmoura możemy stwierdzić jednoznacznie, że nie spoczął on po odejściu z Pink Floyd na laurach. Wręcz przeciwnie - w jego utworach możemy dostrzec wieczne eksperymentowanie i dążenie do perfekcji tak, aby swoich słuchaczy zaskakiwać coraz to lepszymi riffami czy solówkami. Każdy kto choćby raz się skusił na posłuchanie Pink Floydów, już nigdy nie będzie chciał słuchać niczego innego prócz finezji gitarowych muzycznego wyjadacza wszech czasów ;].

   

wtorek, 14 lutego 2012

Muzyczny wyjadacz poleca - utwory na Walentynki

 Dzisiaj wyjątkowo zdecydowałem nie pisać recenzji, a to właśnie ze względu na walentynki ;]. Wielu z nas dzisiaj już obdarowało swoje sympatie różami, wierszykami, czy walentynkami. A gdzie podziała się muzyka ? No właśnie ! Przecież tak sporo piosenek napisano o tym najpiękniejszym uczuciu we wszelakich językach i grano w różnorodnych gatunkach, począwszy od rocka, a skończywszy na muzyce klasycznej. Mając tak sporą gamę utworów, zdecydowałem się na 10 utworów, które na pewno każdy zna, a jeśli nie to powinien się z nimi chociażby dzisiaj zaznajomić.

Bee Gees - Words
Bracia Gee słyną z niesamowitego wokalu w piosence Tragedy albo Stayin Alive, który przewyża tak skalę, że zagina czasoprzestrzeń ;D. Ale to trio również słynęło z bardzo ciekawych pod względem tekstu piosenek i tego właśnie przykładem jest Words: ukochany chce zacząć uczucie od nowa, bez niej świat stracił swój urok, po prostu zrobi wszystko, byleby tylko wróciła do niego i ponownie się zakochali ;]

Kool And The Gang - Joanna
Tak bardzo często śpiewamy ich utwór Celebration, ale właściwie zasłynęli oni głównie z piosenek miłosnych takich jak Cherish czy Ladies Night z bardzo rytmiczną i dobrą do tańca melodią. Joanna jest utworem bardzo prostym jeżeli chodzi o tekst, bo prawie ciągle słyszymy: Joanna I love you, ale w połączeniu z wokalem i muzyką mamy wspaniały przebój.


Ultravox - Dancing With Tears In My Eyes
Ultravox zasłynął w latach 80. jako zespół grający gatunek zwany jako New Romantic, kojarzony z synthpopem pełnym syntezatorowych wstawek i nietypowego wokalu. Dancing With Tears In My Eyes to jeden z ich największych hitów jakie nagrali w swojej karierze i opowiada opowieść o dwóch kochankach, których miłość przerywa wybuch miejscowego reaktora jądrowego. Wszystko zostało ukazane idealnie na teledysku, który naprawdę warto obejrzeć.

Wham - Careless Whisper
Ta piosenka jest tak znana, że raczej każdy po jej wysłuchaniu skojarzy ten utwór. George Michael, który debiutował właśnie w zespole Wham, zaśpiewał ją w niesamowicie unikatowy sposób, tak że jego wokal był idealnym połączeniem z saksofonem. Melodia jest bardzo spokojna, więc można śmiało do niej tańczyć przytulankę ;D

U2 - With Or Without You
Teraz pora na coś bardziej mocniejszego, jeżeli tak to można określić. Irlandzki zespół zawsze słynął z niesamowitej gry na gitarze i ciekawego wokalu Bono. W tej piosence mamy bardzo łatwe zagrywki gitarowe, ale kiedy wchodzi Bono , zaczyna się istny młyn w sensie pozytywnym oczywiście. Dosłownie ciary przechodzą po plecach z wrażenia.

Rod Stewart - When I Need You
Kolejna bardzo znana piosenka z bardzo powolną taneczną melodia. No i oczywiście przepiękny, troszku zachrypły wokal Roda Stewarta, który pięknie wyśpiewuje słowa piosenki: 
kiedy Cie potrzebuję,po prostu zamykam oczy i jestem z tobą i wszystko co chce ci dać to tylko bicie serca daleko..

The Police - Every Breath You Take 
Tej piosenki raczej nie trzeba tłumaczyć, a to ze względu na jej uniwersalność, pomimo, że minęło z dobre 20 lat od jej napisania. Ta piosenka udowadnia, że trzeba tak niewiele, aby wyrazić więcej niż 1000 słów o miłości do drugiej osoby. Ponadto mamy tutaj bardzo ciekawy riff basowy grany przez Stinga, który współgra wspaniale z jego wokalem.

Phil Collins - Against All Odds
Ten utwór to klasyka najlepszych piosenek miłosnych, który zarazem był soundtrackiem do leve story o tej samej nazwie. Collins słynie z bardzo wysokich tonów, które idealnie współgrają z jego grą na pianinie. A tekst - po prostu Rewelacja. Nigdy nie słyszałem jeszcze tak dobrze dobranych i wyszukanych słów.

Stewie Wonder - I Just Called To Say I Love You
Wonder podobnie jak Rod Stewart specjalizował i specjalizuje się nadal w utworach solowych. Jego wokal jest bardzo łagodny i ładnie się komponuje z melodią do jego piosenek. Do tego tekst w tym utworze wyciąga prawie że esencję miłości do drugiej osoby. Ale nie mnie to oceniać ;D

Whitesnake - Is this Love
Specjalnie pozostawiłem ten zespół na sam koniec tej listy, ponieważ jest to pewnego rodzaju wisienka na torcie w tym artykule. Whitesnake to czysto metalowy zespół, który grał niesamowite utwory na elektrykach, miał wspaniałego wokaliste oraz wielu odbiorców. Każdy pomyśli pewnie, że metal o miłości ma się jak piernik do wiatraka. I tu się drodzy państwo mylicie ! Na pewno po wysłuchaniu tego utworu zmienicie zdanie.





wtorek, 7 lutego 2012

Eric Clapton - Reptile

 Na samym początku chciałbym podziękować wszystkim moim czytelnikom za osiągnięcie niesamowitego wyniku w ciągu niecałego miesiąca, bo aż 240 wyświetleń. Dzięki temu wiem, że moje recenzje są przez was chętnie czytane , jak również zachęca mnie do pisania kolejnych ;]. Zastanawiam się nad pisaniem czegoś dodatkowego miedzy recenzjami, aby wzbogacić bloga. Niestety ciężko mi cokolwiek wymyślić, ale jeśli macie jakieś pomysły, to napiszcie o nich na fb. Każdy z nich rozpatrzę osobiście ;) (możecie tez wpisywać albumy, które chcecie abym zrecenzował).

 A teraz przejdźmy do kolejnej recenzji, wydanej trochę później niż przewidywałem ( najlepszym się zdarzają problemy techniczne ;D). W tym tygodniu wziąłem na celownik Erica Claptona, a dokładniej jego album pod tytułem "Reptile" (niektórzy mówią, że gdyby nie piractwo, to Zbigniew Hołdys byłby własnie drugim Claptonem). Został on wydany w 2001 roku i zawiera zarówno kompozycje ulubionych wykonawców Claptona, zagrane w jego własnej aranżacji, a także utwory z własnymi tekstami i porządną, bluesową muzyką. 

 "Stary wyjadacz" ucieka się tutaj i w wielu innych swoich albumach do utworów o tematyce miłosnej, począwszy na zakochaniu, a skończywszy na zdradzie. W "Don't Let Me Be Lonely Tonight" wręcz prosi na kolanach kobietę swojego życia, aby nie zostawiała go tej nocy samego. Powoli staje się niezdecydowany, bo na jej widok szaleje, a ona przewraca jego świat do góry nogami ( ciekawy utwór na walentynki ;]). Natomiast w "Broken Down" delikatnie mówiąc, Claptonowi idzie na wspominy, kiedy to stracił w okamgnieniu swoją ukochaną i od tego czasu czegokolwiek się nie ruszy, to się psuje, a on również jest rozbity wewnętrznie, pozostawiony samemu sobie z tymi przykrymi wspomnieniami. Należy również napomnieć o dwóch instrumentalach w tym albumie. Pierwszy, zaczynający płytę, czyli "Reptile", podchodzi pod rytmy z bossa nova rodem, mamy uczucie, jakbyśmy leżeli beztrosko na słonecznej plaży w sielankowym nastroju. Ale również ostatni utwór "Son & Sylvia", ma w sobie coś uspokajającego, kojącego wszystkie zmartwienia dnia codziennego. 

Tak jak wcześniej mówiłem, a w albumie znajdują się również kompozycje ulubionych wykonawców Claptona, zagrane po swojemu i doprawione szczyptą żywiołowości i przebojowości. Są to tacy wykonawcy jak: J.J Cale ("Travelin' light"), czy Stevie Wonder ("I Ain't Gonna Stand For It"). Oprócz zafascynowania Claptona nimi, te piosenki zostały ujęte tutaj, aby zostały "odkurzone" i poznane na nowo, z całkiem innej strony.

 Przed wydaniem tego albumu, Clapton nagrał płytę "Pilgrim", która przez wielu została uznana za długą, nudną i okaleczoną elektronicznym beatem. Ukazała go jako starego dinozaura, którego nie stać na coś nowego, bardziej wyszukanego. I to właśnie album "Reptile"można powiedzieć, zrehabilitowała jego dobre imię. Clapton ucieka w tym albumie do korzeni, grając zaiście rasowy blues,wspaniale współgrający z fortepianem, czy takimi instrumentami, jak gitara rezofoniczna, akustyczna, klasyczna, marakasy, jak również przyśpiewujący mu chórek o niepowtarzalnym głosie. Tą płytę polecam nie tylko tym, którzy uwielbiają improwizacje bluesowe, czy "starowyjadaczowy" styl grania na gitarze, innymi słowy wymiatanie po gryfie. Dzięki nutce przebojowości i ciekawym wokalu Claptona, każdy znajdzie coś tutaj dla siebie i będzie zadowolony ze swego wyboru.

1. Reptile                             8. I Ain't Gonna Stand For It   
2. Got You On My Mind     9. I Want A Little Girl
3. Travelin' Light                  10. Second Nature
4. Believe In Life                  11. Don't Let Me Be Lonely Tonight
5. Come Back Baby            12. Modern Girl
6. Broken Down                  13. Superman Inside
7. Find Myself                      14. Son & Sylvia








poniedziałek, 30 stycznia 2012

The Scorpions - Moment Of Glory

 The Scorpions to niemiecki zespół metalowy, który do dziś dzień zaskakuje swoimi kompozycjami wielu swoich słuchaczy oraz oczywiście fanów, na których sobie zapracował podczas 46 lat prężnej dziłalności. Album, który dzisiaj opisuję, został wydany w 2000 roku i nagrany z Berlińską Filharmonią. Był on prawdopodobnie jednym z pierwszych albumów, który rozpoczął modę na wydawanie przez najpopularniejszych wykonawców muzycznych swoich najlepszych utworów w wersji symfonicznej.

 Piosenki, znajdujące się na tym albumie podejmują głównie tematy miłosne jak również historyczne. Te pierwsze przedstawiają ciekawe wątki W piosence  "Still Loving You", Klaus Meine - wokalista zespołu śpiewa o tym, że chce wrócić do swojej ukochanej za wszelką cenę oraz zrobi wszystko, aby odbudować jej zaufanie. Prawdopodobnie całej sytuacji nie byłoby, gdyby nie zdrada. To jest w ogóle nieprawdopodobne, że nigdy wcześniej nie wsłuchałem się dokładnie w tekst tego sztandarowego utworu The Scorpions (ale to tak na marginesie :D). Natomiast "Here In My Heart" mówi o przymusowej rozłące kochanków, ale ponieważ ich miłość jest bardzo wielka, to żaden dystans ich nie oddzieli i zawsze będą mieli siebie w swoich sercach. A teraz co nieco odnośnie drugiego tematu. Chodzi głównie o "Wind of change", który podejmuje temat zakończenia Zimnej Wojny oraz upadku ZSRR. Ta piosenka powstała w wyniku podróży zespołu do Moskwy, co zaowocowało m.in. umieszczeniem w tekście utworu takiego miejsca jak Park Gorkiego.

 Niektórzy pomyślą sobie, jak metal bądź hard rock może współgrać z konserwatywną  i "poukładaną" filharmonią, albo orkiestrą symfoniczną ? Otóż może, i to z nawet dobrym skutkiem.  Jeśli posłuchacie tego albumu, to zauważycie, że na początku każdego utworu mamy najpierw wprowadzenie w wykonaniu filharmoników, które brzmi prawie jak ścieżka filmowa skomponowana przez Ennio Moricone. I nie ma tutaj ani krzty wątpliwości, ponieważ dzięki temu ukazany jest ich wielki potencjał, który następnie już jako tło meatalowego brzmienia The Scorpions i uzupełnienie niesamowitych solówek Matthiasa Jabsa, powoduje idealne połączenie tych dwóch odmiennych gatunków muzycznych. Moim zdaniem również dwa instrumentale które są na tym albumie, odnoszą się do tematów wojny, czy bitwy, a to ze względu na marszową melodię i charakterystyczny dla niego takt oraz to , że epatuje wręcz chaosem. Ale istotniejsze od tematyki jest właśnie to, że filharmonicy wyciągnęli z nich kwintesencję szeroko rozumianej muzyki.

Ten album udowadnia, że wersje symfoniczne popularnych utworów różnych zespołów wcale nie muszą się wsytdzić, tego, że różnią się znacznie brzmieniem od wersji studyjnych czy koncertowych. Pokazuje on również że koncepcja tworzenia takich wersji albumów nie była z pewnością widzimisię producentów wielkich wytwórni muzycznych, którzy patrzą bardzo często jedynie na zysk oraz ilość sprzedanych egzemplarzy. W tym wypadku filharmonicy berlińscy odwalili kawał porządnej roboty, nadając utworom The Scorpions nowego, oryginalnego brzmienia, które okazało się strzałem w dziesiątkę.

1. Hurricane 2000               6. Deadly Sting Suite (Instrumental)
2. Moment Of Glory            7. Here In My Heart
3. Send Me An Angel          8. Still Loving You
4. Wind Of Change             9. Big City Nights
5. Crossfire (Instrumental)   10. Lady Starlight








sobota, 21 stycznia 2012

The Police - Greatest Hits

The Police ze Stingiem na czele przeżywało swój debiut na scenie muzycznej w latach 70./80. W ciągu tego okresu nagrali mnóstwo wspaniałych kompozycji oraz idealnie pasujących tekstów. W 1998 roku postanowiono wydać album zawierający kompilację najlepszych kawałków zespołu, aby ująć w nim całą kwintesencję tego, co Sting i reszta zespołu podkreślali, nadmieniali, jak również wykrzykiwali w swoich tekstach.

Piosenki które się pojawiły na płycie, podejmują bardzo życiowe tematy. Najistotniejszym i przewodnim tematem była w tym wypadku oczywiście miłość i jest to ukazane w sztandarowym utworze " Every Breath You Take", gdzie Sting wręcz epatuje uczuciem, chcąc chociaż na jedną noc popatrzeć na swoją ukochaną. Widzimy to również w "Walking On The Moon", gdzie da się ujrzeć potęgę uczucia ponad wszelkie inne, często nieobiektywne wartości. Jeśli mamy miłość, to również występuje zdrada i tutaj przedstawia to najlepiej "Can't Stand Losing You" oraz "The Bed's Too Big Without You". Kolejnymi tematami, które również są istotą życia ludzkiego, to cierpienie w utworze "King Of Pain", gdzie Sting wyobraża siebie w roli tytułowego króla cierpienia, objawiającego się w rzeczach związanych z "powolną śmiercią" oraz brakiem jakiegokolwiek sensu życia ludzkiego ( temat dość często podejmowany również przez Pink Floydów) ukazany w "Synchronicity II".

Linia melodyczna wielu piosenek w albumie wydaje się być bardzo podobna, gdyż zawsze pobrzmiewają rytmicznie akordy wygrywane na Fenderze Telecasterze, następnie grając bardzo wybuchowo w refrenach, do tego rytmiczna i szybka gra na bębnach oraz niepowtarzalne sekcje basowe Stinga łączone z jego niesamowitym potencjałem wokalnym. Nie można zapomnieć tutaj również o charakterystycznych riffach gitarowych w utworach "Every Breath You Take" oraz "Message In A Bottle", jak również powtarzających się w każdej piosence powoli ściszanym powtórzeniom refrenu na końcu każdej kompozycji. Jednakże dzięki temu, że teksty w utworach "The Police" zmuszają do dokładnego wsłuchania się w ich słowa, aby ująć istotę tematu oraz przesłania( w tekstach mamy do czynienia z mnóstwem phrasal verb'ów, które przyprawiły mnie o niezły zawrót główy ;)), powodują że nie mamy tutaj do czynienia z garażowym, punkowym graniem często lubianym przez roztrzepanych nastolatków, tylko czymś w rodzaju "złotego środka", w którym połączono idealny tekst i muzykę, stworzono przepis na "idealny hit muzyczny".


Ten album mam już od dłuższego czasu i nakreślił mi całkiem nowe horyzonty jeśli chodzi o szeroko rozumiane pojęcie rocka. Wsłuchując się po raz wtóry w ten album, mój zeszyt do recenzji wręcz pękał w szwach od zapisanych tam moich osobistych prób interpretacji tekstów wszystkich utworów, ponieważ czasem ciężko było ująć temat danego tekstu. Ale wiem, że jedna rzecz ponownie się potwierdziła.  The Police ukazało, coś, co jeszcze kiedyś nie rozumiałem, ale teraz wiem, że nie każda płyta musi być od razu skazana na porażkę ze względu na bardzo uniwersalną tematykę (chodzi mi o zalewanie rynku muzycznego prowadzącymi do mdłości love songami) podejmowaną w tekstach, jeśli tylko właściwie to ujmie w słowach i zaśpiewa się to na wysokim poziomie.


1. Roxanne                                        9. Every Little Thing She Does Is Magic
2. Can't Stand Losing You                10. Invisible Sun
3. So Lonely                                     11. Spirits In The Material World
4. Message In A Bottle                     12. Synchronicity II
5. Walking On The Moon                 13. Every Breath You Take
6. The Bed's Too Big Without You   14. King Of Pain
7. Don't Stand So Close To Me        15. Wrapped Around Your Finger
8. De Do Do Do, De Da Da Da        16. Tea In The Sahara







niedziela, 15 stycznia 2012

Pink Floyd - Dark Side Of The Moon

 Dzisiejszy album znajduje się w czołówce największej ilości sprzedanych płyt na świecie. Zapewnił sobie trzecie miejsce z wynikiem aż 50 milionów egzemplarzy ! Nieprawdopodobne jest to, jaką popularnością cieszy się ten i inne albumy Pink Floyd'ów. W związku z tym pod koniec ubiegłego roku wydano wszystkie 14 albumów, które zostały zremasterowane, czyli, m.in. oczyszczone ze wszelkich szumów, niedociągłości, po prostu tak, aby sprawiała słuchaczowi jak najwięcej wrażeń i ciarek na plecach (ciarki na plecach to dla mnie bardzo dobry wyznacznik dobrej muzyki ;) ). W związku z tym, że uwielbiam Floyd'ów, skusiłem się właśnie na album Dark Side Of the Moon i muszę wam powiedzieć, że ani trochę nie żałuję tej decyzji.

Niejednokrotnie słuchałem już utworów z tego i innych albumów "wielkiej czwórki" ;), ale dzięki tej edycji odkryłem go całkowicie na nowo. Dzięki wysiłkowi producenta, możemy usłyszeć dokładnie każdy, pojedynczy dźwięk, a do tego przerwy między utworami nie są wielkie i z 10 utworów tworzy się jedna całość, jedna opowieść, jak zwał,tak zwał. Teraz kilka słów na temat okładki. Została ona zaprojektowana przez grafików z Hipgnosis i okazała się wielkim majstersztykiem. Roger Waters, lider i basista zespołu zażyczył sobie okładkę która miała ukazywać prostotę, stąd na okładce widnieje schemat pryzmatu na czarnym tle. Bardziej prostszej grafiki jeszcze nie widziałem. W wersji discovery tego albumu, w środku okładki mamy kolejne nawiązanie do pryzmatu, a mianowicie piramidy prosto z Egiptu ;], co bardzo fajnie koreluje z resztą.

 A teraz co nieco na temat muzyki. Otóż właśnie cenię ten album za niesamowite solówki i improwizacje Davida Gilmoura. Pomimo tego, że należy do grona tzw. "starych wyjadaczy", to w utworach Pink Floyd'ów czaruje wręcz odbiorcę swoim czarnym Fenderem Stratocasterem i multum efektów gitarowych. Potwierdzeniem tego jest utwór "Time", który okazał się najlepszym hitem tej płyty, co nie oznacza że reszta nie dorównuje mu do pięt. Jak wiadomo Pink Floyd kunsztował w psychodeli jak również w progresywie, lecz już w mniejszym stopniu. W "Dark Side Of The Moon" podejmowane są bardzo istotne, życiowe tematy. Tekst utworu "Time" mówi o przemijaniu życia ludzkiego, próżnowaniu oraz świadomości brnięcia w nicość. To samo da się zauważyć  w instrumentalu "On the run", gdzie takie efekty dźwiękowe jak tupot stóp, krzyki i przerażające głosy w połączeniu z psychodelicznym nastrojem ukazują szaleńczy bieg bez celu. Tekst "Money" napisany przez samego Watersa mówi o jakimkolwiek bezsensie gromadzenia pieniędzy, gdyż nie dają one szczęścia na dłuższą metę, że raz wydanie pieniądze już nigdy nie wrócą. Natomiast w "Us and them" nawiązując do swojego ojca (zginął w II WŚ), wyrażając bezsens prowadzenia jakichkolwiek wojen. W tekście mamy określenie wojny jako przesunięcia generałów na liniach mapy. Należy jeszcze dodać, że album również odnosi się do Syda Barretta, który odszedł z Pink Floyd'ów ze względu na uzależnienie od narkotyków, co spowodowało, że stracił panowanie nad własnym życiem i dalszą przyszłością. "Brain Damage" oraz "Eclipse" wyrażają ubolewanie członków zespołu nad tym co spotkało Barretta, a zarazem przestrzegają przed tym słuchacza.

Ktoś może powiedzieć, że tematy, które podejmuje ta płyta, wcale go nie dotyczą i są inne ważniejsze problemy, które ewentualnie mogłyby zostać tutaj podjęte. Ale należy popatrzyć na to z innej perspektywy. Bowiem fenomenalne solówki Gilmoura, gra pianina Wrighta,  przejmujace wokale Watersa i reszty wywołują w każdym słuchaczu pewnego rodzaju katharsis i zmusza do refleksji nad tym, co wszystkie teksty chciały nam ukazać.

1. Speak To Me                       6. Money
2. Breathe (In The Air)             7. Us And Them
3. On The Run                          8. Any Colour You Like
4. Time                                     9. Brain Damage
5. The Great Gig In The Sky     10. Eclipse


niedziela, 8 stycznia 2012

Livin' blues - Blue Breeze

Od pewnego czasu mam w domu gramofon, który pożyczył mi wujek, ponieważ znalazł jeszcze jeden sprawny u siebie w domu. W całym gąszczu płyt które miałem już od dawna w swoim zbiorze, była jedna, która nie miała swojego pudełka i była w tym od Foreginera (dobry zespół z lat 80.). I był to właśnie album Blues Breeze. Ta płyta zrobiła na mnie niesamowite wrażenie od samego początku, aż do samiutkiego końca ;].

Album został wydany w 1976 roku, a piosenkę Shylina uznano za najlepszy hit. I ja się z tym zgadzam, co nie znaczy że reszta jej nie dorównuje.. W czasie słuchania płyty wyłapałem aż kilka wspaniałych utworów, głównie ze względu na kompozycje, wstawki instrumentalne, czy oszałamiające riffy gitarowe. Muszę wam powiedzieć, że jeszcze nigdy nie słyszałem tak dobrze dobranego i wyrafinowanego wokalu ! Może to ze względu na to że nasz rynek muzyczny zalewa fala niespełnionych nastolatków, ale mniejsza o to. W albumie znajdziemy zarówno bluesa, jak również country, progresyw, czy elementy muzyki związanej z Indiami ( tak przynajmniej ja to zinterpretowałem). Trzeba również nakreślić, że tam płyta jest, ujmując pewnym frazeologizmem, "do tańca i do różańca". Już tłumaczę dlaczego. Otóż przykładowo w Bus 29 mamy bardzo rytmiczny blues i wokalistę śpiewającego z wielkim entuzjazmem o danym autobusie, albo That night, gdzie mamy do czynienie z relacją o najlepszej spędzonej nocy, nie wnikając w szczegóły ;). Z drugiej strony mamy flagowy utwór Blue Breeze, gdzie wokalista wyraża tęsknotę, westchnienie za niebieską bryzą, cokolwiek miałoby to oznaczać i na dodatek melodia jest bardzo ekspresywna, jak również wprowadzająca w stan zadumy. Tak samo jest z Back Stage, gdzie wręcz wyczułem elementy love song, a to ze względu na linię melodyczną i ponownie fenomenalny wokal.

Każdemu blues kojarzy się od razu z Ameryką oraz takimi wykonawcami jak Muddy Waters, BB King, czy Eric Clapton. Ale ten album i ten zespół z gitarzystą Tedem Obergiem na czele pokazał, że Europejczycy potrafią również stworzyć blues na niebiańskim wręcz poziomie. Polecam tą płytę wszystkim, którzy chcą posłuchać czegoś całkiem nowego i przekonać się na własnej skórze o wirtuozerii instrumentów oraz idealnie pasujących i zaśpiewanych tekstów. Mam nadzieję, że przyniesie on wam wiele pozytywnych skojarzeń i przemyśleń.


Strona A:                Strona B:
1. Shylina                1. Blue Breeze
2. Back Stage         2. Pick up on my mojo
3. Pisces                 3. That night
4. Bus 29                4. Black jack dilly

piątek, 6 stycznia 2012

Witam

Witam wszystkich potencjalnych czytelników tego bloga! Jestem Tomasz i będę pisał tutaj na temat muzyki. Głównie zastanawiam się nad recenzją albumów muzycznych ale byłbym wdzięczny za wasze inne propozycje. Wszystkie rozważę racjonalnie ;]. Za niedługo wstawię pierwszy artykuł. Mam nadzieję że wam się spodoba ten album ;).