sobota, 27 sierpnia 2016

Czeskie wersje zagranicznych kawałków - o co tutaj chodzi ?

Witajcie ponownie !
Dzisiaj na ruszt wrzucamy inny temat, odbiegając od tych ciekawszych i czarnokrążkowych :) Jak określić uczucia kierowcy który w trakcie jazdy słyszy, że zaczyna się jeden ze starych świetnych kawałków, a tu nagle... jeden wielki klops ! I to w nietypowej postaci

Od razu tłumaczę o co chodzi. Mianowicie, bliskość granicy czeskiej powoduje, że takie stacje jak RadioZET czy Eski kreski eciepecie wymiękają na rzecz stacji czeskch właśnie, o mocniejszej mocy nadawania. I skąd ta cała irytacja ? A no właśnie tym, że Czesi wpadli na bardzo mało oryginalny pomysł. Biorą bardzo popularne piosenki na warsztat i dorabiają do nich czeski wokal !

Przykładowo, słyszysz świetne intro od I wanna know what love is, a tu nagle kiedy przychodzi do śpiewania słyszysz jakąś manianę. Jsem znat jaka laska je (mało wierne tłumaczenie, nie sugerować się nim za bardzo :) ). Już po stokroć wolałbym posłuchać czegoś autorskiego w czeskim wykonaniu aniżeli takie skaszanione "covery".

Ale spokojnie, nie jest tak źle. Na przełomie lat 80./90. ubiegłego wieku takie "covery" były nagminnie nagrywane. Teraz ten trend się zmienia i Czesi udowadniają, że w tak skomplikowanym języku (pod względem tworzenia rymów) jednak da się stworzyć coś swojego i nie odbiegającego od twórczości innych zachodnich krajów.

Strasznie chciałem pokazać próbkę tego czegoś, ale niestety otchłąnie internetu jeszcze ich nie zasmakowały :)

W takim układzie (dla małego zrehabilitiwania zapędów Pepiczków) mogę polecić zespół Chinaski, który gra świetnego rocka i do tego ma fajnie zgrane teksty po czesku. A na te całe kopiowanie pozostaje tylko rześki śmiech i zmiana na inną, bardziej normalną stację radiową :)


piątek, 26 sierpnia 2016

Igła kluczem do dobrego brzmienia - TechWyjadacz #1

Witajcie !
Dopadł mnie ostatnio chroniczny brak czasu :) nawet nie ostatnio a raczej częściej. Ale jestem z powrotem i zabieram się za kolejne wyjadaczowe tematy ! Dzisiaj mała info-opiso-recenzja z wymiany igły w gramofonie. Zaczynamy !

Co jest takiego istotnego w igłach ?
Zdecydowanie fakt, żę bez niej niczego sobie nie posłuchamy :) I kolejna rzecz- niestety, ale igły nie są nieśmiertelne. Co powoduje że należy je co jakiś czas zmieniać. Spytacie się jak często ? Wszystko zależy zdecydowanie od częstotliwości użytkowania gramofonu, ale tak optymalnie rzecz biorąc to raz na rok byłby świetnym wynikiem. Z reguły staramy się zmieniać igłę na ten sam model. No ale zapędy audiofilskie i czysta ciekawość powodują, że niektórzy lubią poeksperymentować z innymi modelami.

Czy wymiana jest skomplikowana ? 
I tutaj znowu jest sporo czynników, które na to wpływają. Zdecydowanie jest to temat na oddzielny post. Ale tak skrócikiem, przydadzą się chińskie rączki (zwinne i malutkie :) ), trochę prezycji i wyczucia i minimalne pojęcie nt elektroniki. Aaaa i byłbym zapomniał - w miarę zasobny portfel. To dziadostwo potrafi kosztować krocie ! (oczywiście te z najwyższej półki, te z nieco niższej już są w zasięgu Kowalskiego)

Jak przebiegła wymiana u mnie ? 
Zdecydowałem się na wkładkę firmy Audio Technica AT-91. Zważywszy na mój setup, czyli gramofon z Unitry GS 464, gramofonoznawcy stwierdzą, żę lepszej niż ta lepiej w ten sprzęt nie ładować :) Bo po prostu większej poprawy dźwięku nie będzie. Nie mówiąc już o braku możliwości rozbudowy ramienia, czy innych elementów. AT-91 jest ciut lżejsza od polskiej MF-101 także musiałem dociążyć ramię. Na pomoc przyszła blaszka skitrana w starym gramofonie (Nordmende SCP 100) dociążająca tamtejszą wkładkę. Okazała się strzałem w dziesiątkę. Po regulacji i pierdylarie dokręceń dźwigni uznałem, że jest ok.


Jakie wrażenia słuchowe po wymianie ?
Zdecydowanie poziom głośności nieznacznie większy od MF101. Co do dźwięków, wyłapuje świetnie wysokie i średnie tony, w przypadku niskich no mogłoby być nieco lepiej. Ale czegoż oczekiwać po wyzej wspomnianym sprzęcie. Jak na moje ucho jest i tak zajebiście aniżeli było wcześniej. Mankamenty w stylu: wyłapywanie każdej ryski, czy łapanie za dużej ilości kłębków kurzu pomijam, bo to normalne objawy przy nowych igłach.

Ogółem rzecz biorąc AT-91 jest, jakby to powiedzieć, o parę schodków wyżej od MF 101. Za tą cenę można naprawdę się skusić na wymianę, która z pewnością zagwarantuje banan na twarzy właściciela :) Osobiście poleciłbym jeszcze nieco droższe AT-95E, ale prawdopodobnie poziom jakości dźwięku raczej się nie zwiększy.




wtorek, 23 sierpnia 2016

Discogs - czyli niezbadana otchłań dla muzycznych wyjadaczy

Witajcie !

Trochę zwlekałem z napisaniem posta na ten temat. A to głównie za sprawą tego że czekałem na dostawę zamówionego winyla w ów serwisie. Teraz śmiało mogę przystąpić do omówienia z czym się wszystko je , jak to działa i czy warto :) Przejdźmy to meritum.


Discogs z początku służył mi jako bezkresna ( no prawie że !) baza danych na temat wszelakich albumów muzycznych. I tych na czarnych krążkach jak również w postaci CD oraz kaset magnetofonowych. Ale zawsze mnie zastanawiało jak tak wielki serwis ogarnia jeszcze temat sprzedaży albumów :) ? I w taki sposób zaczęło się korzystanie z niego w inny sposób. A dokładniej do kupowania kolejnych krążków do prywatnej kolekcji.

Po krótce tłumacząc, bo nie ma tu wielkiej filozofii. Użytkownicy serwisu mogą wystawiać swoje albumy na sprzedaż. Ale zanim to zrobią, muszą skrupulatnie wypełnić wszelkie informacje na jego temat: począwszy od podstawowych (tytuł, rok, itd.) skończywszy na najistotniejszej rzeczy , czyli klasyfikacji oceniania płyt. Dzięki temu nie kupujemy kota w worku i jest mniejsze ryzyko trafienia na bubel. Odnośnie płatności, większość osób preferuje Paypala.

A co z cenami ? Gdyby nie horrendalne ceny przesyłek, mielibyśmy na Discogs istne Eldorado :) Ale nie martwcie się, w ogólnym rozrachunku ceny z przesyłką okazują się być niższe aniżeli tych samych albumów wystawianych przez pseudoznawców na znanym polskim serwisie aukcyjnym.

Takim sposobem za 12 € ustrzeliłem jedno z pierwszych tłoczeń Love Over Gold grupy Dire Straits. Trafiłem na sprzedającego, który w profesjonalny sposób podszedł do wysyłki. Wszystko było grubo opakowane, a na pudełku wypisana cała litania ostrzeżeń dla dostarczycieli :) Ogólem rzecz biorąc płyta miała stan zgodny z opisem jaki zamieszczony był w serwisie, a brzmienie ma wręcz niesamowite :)



Bardzo polecam ten serwis i mam nadzieję, żę moja kolekcja powiększy się jeszcze o kilka lub kilkanaście cacek stamtąd zakupionych :)

piątek, 19 sierpnia 2016

The last stand - czyli co w szwedzkiej trawie piszczy :)

Witajcie ! 
Wydaje mi się, że nie muszę wam przytaczać sylwetki jednego ze szwedzkich metalowych zespołów. Mianowicie, chodzi o Sabaton. Ci którzy rozsławili takie karty z polskiej historii jak bitwa pod Wizną (40 to 1) czy Powstanie Warszawskie (Uprising). Dokładnie dzisiaj miała miejsce premiera ich nowego albumu The Last Stand. 

Nagłe opamiętanie,ze to w końcu ta wyczekiwana data :) skłoniło moje pierwsze kroki (no jakby gdzie inaczej) w stronę spotify. I od razu strzał w dychę ! Pojawił się pełny album do wysłuchania. I się zaczęło :) Wiadomo, Sabaton już wcześniej wypuszczał trailery w których nakreślał skrupulatnie sylwetkę nowego albumu, że to hybryda Carolus Rex i Heroes. I tu im przyznaję rację w 100 procentach. Najbardziej spodobały mi się 2 utwory: Shiroyama oraz Winged Hussars. 

Powiecie pewnie, a co z resztą :) ? Reszta piosenek zdecydowanie wskazuje na postępującą ewolucję zespołu, co jest bardzo wskazane i pożądane. Nie mniej jednak brakuje mi w tych kawałkach takiego poweru jaki mieliśmy do czynienia np w Lifetime of a War czy Coat of Arms. Nie mniej jednak na pochwałę zasługują teksty, które zawsze miażdżyły słuchacza na podłogę. I teraz też na to się zanosi !
Dodatkowo, tematyka kawałków jest baardzo szeroka, począwszy od I WŚ a skończywszy na japońskich potyczkach z końca XIX wieku.

 Album chciałem zakupić w "czarnej" wersji, ale musiałem się przekonać na własnej skórze czy warto. Skupienie większej uwagi na wokalach niż na muzyce nie okazało się wcale złym zabiegiem. Śmiało mogę polecić ten album każdemu. I zapalonemu fanowi, jak również metalowym żółtodziobom


środa, 17 sierpnia 2016

Książkowa strona muzyki :)

Witajcie !
Muzyczny Wyjadacz jak zwykle powraca po nieokreślonej wcześniej przerwie. Wiadomo, jak nie studia to praca, jak nie praca to ..... wszystkie inne zjadacze czasu. Nie mniej jednak przychodzi chwila kiedy projekty wkurzają na maksa swoją upierdliwością bądź zajętością czasową.
 I wiecie co ? Świetnym panaceum na takie bolączki okazuje się być książka.

Jak na wyjadacza przystało, mój wybór padł na książkę o tematyce muzycznej. Kupiłem ją już pod koniec semestru, czyli wtedy gdy miałem najmniej czasu na takie przyjemności jak właśnie czytanie. Ale w końcu nastąpił ten wiekopomny moment i strony lecą jak huragan :) Jest to autobiografia legendy Jazzu - Herbiego Hancocka.

W przypadku biografii znanych osób bardzo dużo zależny od osoby redagującej. W mojej opinii występuje dość cienka granica, w której można napisać nudną jak flaki w oleju historię bardzo popularnego zespołu czy znanej gwiazdy. W wypadku tej książki mamy do czynienia z autobiografią czyli autentycznym ( i z pierwszej ręki !) opisie całego życiorysu konkretnej osoby.

Niestety jeszcze nie skończyłem czytać ww książki, czeka mnie jeszcze drugi półmetek. Po przeczytaniu pierwszej połówki zastanawiają mnie cytowania autora. Brzmią one tak jakby faktycznie ktoś mówił o czymś słowo w słowo identycznie jak x lat temu ! Pierwsza opcja: autor ma świetną pamięć lub druga : ktoś fajnie zredagował wypowiedzi, które były powiedziane gdzieś dawno temu. Poza tym, bardzo mi siępodoba opisywanie w szczegółach pewnych scenek, które utkwiły autorowi w pamięci. Było to np powstanie jednej z kompozycji do pierwszego w życiu albumu, tj Watermelon Man, lub (nieco z innej beczki), narodziny córeczki.

Aktualnie zatrzymałem się na epizodzie związanym z grupą Mwandishi. Może następnym razem zglębię jej fenomen, który jest tak bardzo podkreślany przez autora. Tymczasem trzymajcie się mocno i również zgłębiajcie swoją wiedzę muzyczną :)