środa, 11 lipca 2012

David Gilmour - muzyczny wyjadacz wszech czasów


  Skończone liceum, zaliczona matura i Muzyczny Wyjadacz dalej może działać po prawie pięciomiesięcznej przerwie ! Niestety ta przerwa wywołała wielką wyrwę w statystykach, ale w najbliższym czasie będę usiłował ją załatać. 
   
Nie bez powodu nazwałem Davida Gilmoura mianem wyjadacza wszech czasów. Może być to zbyt mocne stwierdzenie, bo jest to moje osobiste zdanie, ale na pewno większość osób która przesłuchała choćby niektóre solówki i riffy w jego wykonaniu pod banderą Pink Floyd , przyzna mi stuprocentową rację. Wiele osób uważa, że podczas gdy Roger Waters był mózgiem zespołu, to David Gilmour był jego duszą i to chyba najlepiej oddaje słuszność mojego stwierdzenia.
   
To wszystko własnie spowodowało, że zgłębiłem się od pewnego czasu w dorobek solowy tego wspaniałego gitarzysty. Na pierwszy ogień poszedł jego pierwszy album który został nazwany jego imieniem i nazwiskiem. I okazał się on strzałem w dziesiątkę pod względem piosenek, które na tym albumie się znajdują. David Gilmour bardzo często w swoich piosenkach śpiewa o miłości, o czasach minionych jak również swych wspomnieniach. Może to wielu osobom przypominać współczesne piosenki w których miłość jest wytartym sloganem, a o przyjaźni czy jakichkolwiek innych uczuciach już szkoda gadać. Natomiast piosenki Gilmoura przypominają raczej piosenki tekstowo zbliżone raczej do tych śpiewanych chociażby przez Grzegorza Turnaua itp. Ale do tego dochodzi jego wręcz prostoliniowa a dająca wrażenie unikalnej technika grania. Gilmourowi wystarczą najprostsze chwyty na pierwszych progach oraz barowe żeby wyczarować piosenkę z prawdziwego zdarzenia. Do tego dorzućmy jego wokal i mamy idealny przepis na album. Piosenki na tym albumie odznaczają bardzo dużą prostotą co nie oznacza że jest to jakiś totalny szajs. W głównym planie gra zawsze ostra gitara połączona z basem czy to harmonijką ustną aż dochodzi do punktu kulminacyjnego i mamy solówkę pełną ekstazy i ciar na plecach. To brzmienie pozwoliło Davidowi zabłysnąć solowo na rynku muzycznym pomimo słabych not krytyków.



Z biegiem czasu wydane zostały kolejne albumy gitarzysty: About Face i On An Island. Pierwszy z nich w porównaniu do David Gilmour można porównać do płyty wydanej przez Erica Claptona zatytułowanej Pilgrim, która przez wielu została uznana jako długa i nudna. Ale był jeszcze jeden pewny, dość istotny mankament - wszystkie jej utwory zostały okaleczone elektronicznym beatem, który jest odwieczną zarazą czyhającą na rocka.. w About Face może nie wszystkie, ale większość utworów została właśnie w taki sposób okaleczona. Oczywiście, teksty i muzyka są w porządku. Album nawet otrzymał wyższe noty od poprzednika. W mojej opinii okazał się być gorszą odsłoną Davida Gilmoura.




A teraz kolej na On An Island. W mojej opinii ten album był pewnego rodzaju powrotem powrotem do korzeni, tylko że bardziej udoskonalonym i dopieszczonym. Takie utwory jak Castellorizon czy Then I Close My Eyes są kwitesencją twórczości Gilmoura, pokazują jego subtelność i zarówno rozległą paletę umiejętności. Natomiast reszta utworów, które również są na wysokim poziomie, mają bardzo ciekawe teksty. Jest to mianowicie wcześniej już wspomniane okresu jego młodości, zakochania, czy dzieciństwa. i nie są to teksty w stylu: zdradziłaś k.... mnie i cię zabiję za wszelką cenę, bo nie jest sztuką coś takiego napisać. Sztuką jest właśnie zaśpiewać o takich rzeczach z klasą, tak ażeby odbiorcę zainteresować. W porównaniu do David Gilmour, gdzie mamy czasem mocne rockowe brzmnienie, w On An Island mamy pomieszanie subtelności z melodyjnością i werwą. Nie ma możliwości, że zaśniemy przy tym tak jakbyśmy słuchali jazzu, ponieważ nadal mamy piękne solówki i wyszukane riffy w każdym utworze( a nawet możemy usłyszeć elementy podobne z piosenek Pink Floyd), co utwierdza nas, że mamy do czynienia z Davidem Gilmourem a nie na przykład ze śpiewem Diany Krall czy Melody Gardot.



Patrząc się na dorobek solowy Davida Gilmoura możemy stwierdzić jednoznacznie, że nie spoczął on po odejściu z Pink Floyd na laurach. Wręcz przeciwnie - w jego utworach możemy dostrzec wieczne eksperymentowanie i dążenie do perfekcji tak, aby swoich słuchaczy zaskakiwać coraz to lepszymi riffami czy solówkami. Każdy kto choćby raz się skusił na posłuchanie Pink Floydów, już nigdy nie będzie chciał słuchać niczego innego prócz finezji gitarowych muzycznego wyjadacza wszech czasów ;].

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz