Moi drodzy !
Myślałem, że ucieczka w sam jazz będzie dla
mnie wystarczającym bodźcem do powrotu związanego z prowadzeniem tego bloga.
Niestety, nie miałem racji. W trakcie pisania artykułów ciągle odczuwam pewien
niedosyt , który jest dość oczywisty. W moim przypadku zamknięcie się na
dłuższy czas, na tylko jeden gatunek
muzyczny, jest istną udręką. I prędzej , czy później muszę koniecznie uciec w
coś innego. I tym oto sposobem postanowiłem urozmaicić to sobie poprzez pisanie
na temat innych albumów, całkowicie nie powiązanych z jazzem.
Jak się domyślacie, wybór w takim
przypadku nie należy do łatwych. Ale po dłuższych przemyśleniach, przypomniałem
sobie o sobocie, kiedy to słuchałem dość przypadkowo audycji w radiowej
"Trójce" prowadzonej przez Marka Niedźwieckiego. I okazało się, że w
danym dniu minęła okrągła, bo 30. rocznica wydania albumu The Seventh One zespołu Toto.
I tak jak wspominałem o
trudnościach z wyborem odpowiedniego albumu, ten problem nabiera wielkiego
ekstremum właśnie przy Toto. Bowiem większość z nas szaleje na punkcie ich
największych hitów. Natomiast w przypadku słuchania jednego konkretnego albumu
(w tym wspomnianego Seventh One)
następuje w słuchaczu pewna obawa. Jedynym hitem jaki się tam znajduje jest Stop loving You, a poza nim praktycznie mamy dziurę w głowie.
Ale kiedy, dałem się temu albumowi porwać, dać mu swoje pięć minut, moje obawy
znikły niczym pacnięcie magiczną różdżką.
Album The Seventh One jest świetnie ustawiony od względem piosenek, wiemy
idealnie, kiedy album się kończy, a kiedy rozpoczyna. Dodatkowo, przeplatanka
spokojniejszych, delikatnych (Anna, A Thousand Years, These Chains) oraz z drugiej strony wywrotowych, skocznych i
przebojowych utworów (You Got Me, Mushanga, Stay Away) daje świetne
połączenie. Można wręcz powiedzieć idealną receptę na album. Jeśli chodzi o dwa
utwory: Stay Away oraz You Got Me, zauważyłęm duże podobieństwo
do utworów z albumu Inside Information od
zespołu Foreigner. Chodzi o styl wykonania, czyli mocne gitarowe brzmienia i
świetnie wpasowujące się partie wokalu.
Gdybym miał wybierać które piosenki najbardziej podobają mi się w tym
albumie, to bez wahania postawił na These
Chains jako faworyt z tych spokojniejszych rytmów. Natomiast z rytmów
bardzej skocznych, wybór jest zdecydowanie cięższy. Może Mushanga , przy której zawsze przeinaczam przy refrenie na
"Kaszanka łołoło" :) ? A może właśnie Stay Away ze względu na dużą
sympatię do zespołu Foreigner ? Najważniejsze, że album jest w całokształcie
dobrze wykreowanym i wycacanym dziełem. A resztę osądzą słuchacze.
Toto ma swój osobisty klimat,
ponieważ pod wpływem ich muzyki nawet największy sztywniak potrafi dać się
porwać przebojowym i nieokiełznanym rytmom. No bo kto nie oszalał choćby jeden
raz na punkcie takich hitów jak Rosana,
Hold The Line czy Africa? Niejednokrotnie
te i pozostałe hity stawały się inspiracją dla innych twórców, jak również do
tworzenia świetnych coverów. I oby było tak dalej, aby następne pokolenia
muzyków miały właściwe wzorce i nie schodziły na ścieżkę źle złożonych ,
wypuszczanych niczym bułki w Lidlu albumów, które niejednokrotnie jakościowo
dają niepożądany niesmak w słuchaczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz